Podobno magia nas otacza... Jest wszędzie, tylko chodzi o to, żeby ją umieć dostrzec. Pełna wiary, że chcieć to móc, zaczęłam jej intensywnie poszukiwać, zdając sobie sprawę iż człowiek zabiegany, ciągle zajęty przyziemnymi sprawami, zestresowany i przemęczony... poprostu jej nie zauważa i zwyczajność zaczyna go toczyć jak żuk gnojowy swoje kulki...
I okazało się to prawdą.
Nie zauważałam magii stojąc nad zlewem i szorując od 15 minut garnek w którym to gulasz się przypalił. Sam się przypalił. Taki świński nawyk gulaszu. Nic dziwnego zresztą, że świńskiego nawyku nabrał ten gulasz, skoro był wieprzowy. Taka natura, trudno go za to winić.
Kiedy już wyszorowałam gar, pomyłam szklanki, talerze i słoik po śledziach i kiedy to doprowadziłam do sterylnego lśnienia zlew, zadzwonił telefon.
To był moment... Obrotowy zresztą... Obróciłam się tylko na pięcie, żeby dojść do pokoju, powiedzieć do słuchawki "słucham" i w mgnieniu oka poddać się stereotypowi kobiety zmiennej, więc jednak "nie, dziękuje rozmyśliłam się i już nie słucham". Dorzuciłam jeszcze tej miłej pani, która przedstawiła się Michał Jakiśtam z menandżment entertajment łorld corporejszyn big, że jako puch marny, sypiam tylko pod kołdrami puchowymi a z owiec to mogłabym gulasz ewentualnie zrobić (może by się nie przypalił) a nie poduszkę. I pobiegłam z powrotem do kuchni napawać się lśnieniem, refleksami i ogólnym glamurem swojego zlewu...
A tu... ups... niespodzianka... To znaczy... Cud!
Zlew, w momencie kiedy ja się obracałam na pięcie sam się zapełnił brudnymi naczyniami. Czary! Taka trochę zmodyfikowana wersja stoliczku nakryj się. Jak się zastanowić, to nie tylko zlew potrafi się w cudowny sposób zapełniać. Pojemnik na śmieci ma to samo.Kosz na brudy też. Magia no...
Magia codzienności. Aż się wzruszyłam...
Zresztą takich magicznych przedmiotów w domu mam więcej.
Zamiast siedmiomilowych butów mam siedmiomilowe skarpetki, które cudownie odchodzą w świat szeroki. Niestety zawsze pojedynczo i tylko te niedziurawe.
Gdzieś w łazience musi być ukryta czapka niewidka. Kiedyś ją namierzę, zlikwiduję i zapewne tym samym rozwiążę problem znikającego notorycznie papieru toaletowego, szamponu, mydła, pasty do zębów i wielu innych rzeczy...
Nie mam latającego dywanu, bo wogóle nie mam dywanu ale za to latające po całym mieszkaniu bluzy, spodnie i plecaki mam. Te ostatnie zresztą mają brzydki zwyczaj, bezgłośnego lądowania pod moimi nogami w ciemnym przedpokoju. Też się wtedy wzruszam i to skutkuję tym, że mówię w obcych językach. Łacina mi się odblokowuje...
Nikt nigdy się do tych wszystkich dziwów, dziejących się w mieszkaniu nie przyznał, więc muszą to być czary... Zadowolona więc i w dobrym humorze, którym przepełnił mnie fakt odnalezienia jednak ezoteryki i magii w codzienności, zabrałam się za szorowanie kolejnej, cudownie zmaterializowanej w zlewie, porcji brudnych naczyń. To mnie wprawiło w tak doskonały nastrój, że aż zaczęłam sobie podśpiewywać. Taplając w pianie zaschły na talerzu, jakiś tydzień temu ketchup, nuciłam pieśń "w moim magicznym domu"...
Ps.
No dobra... Nazmyślałam trochę. Zdarzeniem niemożliwym, czyli znajdującym się w zbiorze zdarzeń z zerowym prawdopodobieństwem jest nucenie przeze mnie "w moim magicznym domu". Podczas zmywania naczyń śpiewam ale raczej to:
Zresztą takich magicznych przedmiotów w domu mam więcej.
Zamiast siedmiomilowych butów mam siedmiomilowe skarpetki, które cudownie odchodzą w świat szeroki. Niestety zawsze pojedynczo i tylko te niedziurawe.
Gdzieś w łazience musi być ukryta czapka niewidka. Kiedyś ją namierzę, zlikwiduję i zapewne tym samym rozwiążę problem znikającego notorycznie papieru toaletowego, szamponu, mydła, pasty do zębów i wielu innych rzeczy...
Nie mam latającego dywanu, bo wogóle nie mam dywanu ale za to latające po całym mieszkaniu bluzy, spodnie i plecaki mam. Te ostatnie zresztą mają brzydki zwyczaj, bezgłośnego lądowania pod moimi nogami w ciemnym przedpokoju. Też się wtedy wzruszam i to skutkuję tym, że mówię w obcych językach. Łacina mi się odblokowuje...
Nikt nigdy się do tych wszystkich dziwów, dziejących się w mieszkaniu nie przyznał, więc muszą to być czary... Zadowolona więc i w dobrym humorze, którym przepełnił mnie fakt odnalezienia jednak ezoteryki i magii w codzienności, zabrałam się za szorowanie kolejnej, cudownie zmaterializowanej w zlewie, porcji brudnych naczyń. To mnie wprawiło w tak doskonały nastrój, że aż zaczęłam sobie podśpiewywać. Taplając w pianie zaschły na talerzu, jakiś tydzień temu ketchup, nuciłam pieśń "w moim magicznym domu"...
Ps.
No dobra... Nazmyślałam trochę. Zdarzeniem niemożliwym, czyli znajdującym się w zbiorze zdarzeń z zerowym prawdopodobieństwem jest nucenie przeze mnie "w moim magicznym domu". Podczas zmywania naczyń śpiewam ale raczej to: