niedziela, 23 października 2016

Wsiadajcie madonny. Karuzela gna!


To miejsce istnieje już od pewnego czasu. Poukładane z tytułem ale... ciagle puste. Co chwilę, rozpala się we mnie słomiany zapał do pisania, zazwyczaj rozpala się wściekłością. Wściekłość jak szybko wybucha tak szybko gaśnie. Bo gówniane sprawy mnie wkurzają.


Złe wiadomości są podwaliną każdego centrum komunikacyjnego tego świata. Złe wiadomości są wpisane w każdy profil, blog, charakterystykę bo są nośne. Pędzą czteropasmową autostradą, bez ograniczeń prędkości. Pędzą z kogutami na dachu, ubrane w cekiny i świecące choinkowymi lampkami. Złe wiadomości są zalotnie otulone boa i pewne siebie. Muszą przykuć moją uwagę . Zauważam i zazwyczaj wzruszam ramionami. Mój brak empati pewnie jest druzgocący dla mego człowieczeństwa. A wszyscy przecież piszą, że trzeba być czułym na nieszczęście innych. Humanitaryzm jaki teraz się "uprawia" (bo sie go uprawia jak sport) nie ma nic wspólnego z człowieczeństwem, raczej to system poprawnych acz bezmyślnych reakcji. Jestem więc nieczuła... Nie rusza mnie rozwód Angoliny i Brada. Nie rusza mnie zdjęcie kulejącego łosia, potrąconego przez samochód. Nie rusza mnie fotografia dziecka z nogą jak baobab... Nie rusza mnie choroba psychiczna Antoniego ani samotność Jarka. Nie mówiąć o klimakterium pewnej pani profesor...


Angolina i Brad, dadzą sobie radę a rozwód tylko pomnoży ich aktywa. Ba! Rozwód jest aktywem to czym tu sie martwić? Łoś, wielkie i piękne zwierzę, patrząc jednak na niego pomyślałam o ludziach w samochodzie z którym się "spotkał". Nie było ich w kadrze ale odwrócili moją uwagę od łosia. W końcu to wielka siła, Kto wie jak się skończyło dla nich to spotkanie? Zdjęcie chorego dziecka... ma jakieś 20 lat. Chłopak wyrósł albo umarł... ale zdjęcie dalej krąży po fejsie i ktoś wykorzystuje je bez skrupułów jako "reklamę" fermy lajków. Zdeformowany chłopak zbierze odpowiednią ilość udostepnień i kciuków a profil z oszałamiającą ilością obserwatorów i "cudnym" algorytmem kupi firma handlująca tabletkami z główką tasiemca - naturalnym i zdrowym suplementem diety dla nastolatek. Ich też mi nie szkoda, w przeciwieństwie do tasiemca, który mógł trafić jednak na lepszego żywiciela...


Antoni, Jarek, pani profesor i kilka innych osób...


Obiecalam sobie dosyć dawno, że nie będę sie takimi pacynkami zajmować. Ostatnio jednak... obietnice tę złamalam, Cóż... cała ta ekipa jest wyjatkowo utalenowana - ma niebywale rażące i jaskrawe koguty na dachu. Moja szlachetność i wyrozumiałość, nie wiedzieć czemu, znowu poszły spać. Zero ludzkiego podejścia wobec choroby psychicznej, samotności, menopauzy czy innych nieszczęść nawiedzających tych biedaków...


Zamiast się litować, zwyczajnie po ludzku (zresztą bardziej dla mojego dobra niz ich) poczułam iż mój umysł, zresztą nie pierwszej młodości już, w gówniarski sposób zaczyna sie buntować przeciw czemuś na co nie mam wpływu - tak mi podpowiada doświadczenie... Targana sprzecznościami, skonfliktowana wewnętrznie ale poszłam. Poszłam na protest...


W kilku napotkanych tam oczach odnalazlam zrozumienie. W kilku, w niewielu. Z trybun grzmiała ta sama samotność, kompleksy, choroby, głupawka owczego pędu i fanatyzmu tylko innymi słowami grzmiała . Wyły te same jaskrawe i rażące koguty. Kolor zmeniły tylko. Te same zacietrzewienie na twarzy kobiety z gwizdkiem "dyrygującej" tłumem. Taki spontan to był... Owce też spontanicznie lecą za stadem. Można je wytresować by reagowały na gwizdek w ten sam sposób.


I takie to moje cierpienia niemłodego już Wertera... :)


Wsiadajcie madonny. Karuzela gna.





Dzisiaj znowu jakiś tam marsz, świeczki, gwizdki i protest jest. Pójdę. Pójdę chociaż 40 procent nieustającego poparcia dla Jarka nie napawa optymistycznie i nie znaczy, że ten protest to "wola ludu". Pójdę chociaż to głupie walczyć o lepsze dla kogoś kto się wycenił na 500 zeciszy i za to sprzedał.


Pójdę chociaż znowu nie będę się identyfikować, bo ja nie "mam dość". Wręcz przeciwnie - czuje brak. Kiedy naprawdę będę miała dość będzie mnie walić to wszystko. Całe to wesołe miasteczko.


Ale pójdę i zapalę świeczkę. Zapalę ją za pewną czerwoną kartkę i rozwiane nad nią kwieciste suszki.


Właściwie dla tego zdania powstał cały ten wpis. Muszę się pogodzić z pewną stratą i złą wiadomością. Ta przyszła po cichu, bez kogutów, bez zbednych słów... a jednak miała siłę rażenia. Będę się z nią godzić po cichu i bez transparentów... Ta wiadomość odkryła moją nadwrażliwość i panikarstwo. Uległam chwilowej histeri... ale rozpoczął się własnie proces godzenia i zrozumienia przez analogię :)

A... piosenka jeszcze starym zwyczajem... :)


Szykuje swoją czerwoną kartkę na dzisiejszy jarmark. Spodziewam się wielu przekupek ale też jestem pewna, że znajdzie się jakaś prawdziwa, natchniona madonna na bryce kwiecisto laurkowej :)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz