środa, 2 listopada 2016

Cmentarze są fajne.

Lubię.                                                    
Wszystkich Świętych lubię.
Lubię tłok, i korki, i znicze, i pola chryzantem na chodnikach,  i nawet stragany ze słodyczami pod cmentarzem polubiłam, chociaż jeszcze niedawno mnie denerwowały... Przestały kiedy i ja przestałam spinać poślady, że zaduma musi być. 
Tych ludzi z miotełkami wiaderkami i butelkami wody, zupełnie nie poddających się nostalgii, też lubię. I tego przepitego pana z wielgachną donicą pomiętych jak on sam złocieni, bezradnie miotającego się miedzy mogiłam w poszukiwaniu tej jednej... Jego też lubię. I grupę kibiców, którzy rozświtlają cmentarz czerwonymi racami. I robią dym - bo race strasznie dymią. Tak, polubiłam ich.  

Dzwoni Bracki.
- Kiedy idziesz sprzątać na cmentarz?
- W poniedziałek.
- Dobra, to zdzwoń przyjadę.

Kupiłam chryzantemy... Nie złociste tylko bordowe, drobne. Złocistych nie było, bo złociste występują tylko podczas dni słonecznych, a że było pochmurno, zrobiły się ze złotych sraczowate. Kto by stawiał na grobie sraczkowate chryzantemy? Do bordowych kwiatków znicze czerwone. Koniecznie. I ktoś przyniósł wieniec z czerwonym czymś - pasował. Wpadłam w dekaratorski amok. Ten z lewej, ten z prawej. Wieniec trochę w dół a ten tam, mały znicz pół centymetra do środka. Co chwilę pytałam wymiatającego liście Brackiego czy ładnie. Jak nie odpowiadał sama sobie odpowiadałam "no jak ładnie". Bo Andrzej wogóle ładnie leży, pod drzewami sobie leży i w lato ma przyjemny cień a na jesień kolorowo. W pewnym momencie po raz kolejny ogarniając wzrokiem mogiłę zauważyłam że...
-Ty patrz, jakby grób trochę na prawo leci...
- Pewnie się przekręcił na drugi bok. W zeszłym roku leciał na lewo...
- Nudzi mu się pewnie, to się kręci.
- Co ty, kumpla ma obok. Napewno gadają sobie nocami.

Obok leży NN. Mężczyzna znaleziony w lipcu 4 lata temu. Często sie zastanawiam będąc tam, jak to się może stać, by człowiek był nieznany. Nikomu. Żeby nikt go nie szukał? Nikt przecież nie może być aż tak samotny i aż tak nikogo nie obchodzić... Człowiek znaleziony... tak pisze na tabliczce. Znaleźć można 10 złotych albo klucze ale człowieka... Może też można..?  Ktoś go przecież musiał zgubić skoro został znaleziony. Znaleziony...

Jako, że doszliśmy z Brackim do wspólnego wniosku, że NN jest od czterech lat kumplem Andrzeja, mój amok dekarotrski i poczucie jakiejś odpowiedzialności przeniósł się na kopczyk Enena. Wyrwałam co do wyrwania, wyrzuciłam co do wyrzucenia, odczyściłam liście, a z tego co zostało postanowiłam zrobić ładny wieniec. Poszliśmy dokupić gałązek świerkowych, żeby Enenowi wymościć ładnie mogiłkę. Po drodze paląc papierosa i zastanawiając się nad Enenem, uznałam, że nie można Enena nazywać Enen, bo to brzmi głupio... jak emenems albo Eminem... Po krótkiej konsultacji nazwaliśmy go z Brackim Franek.  Franek stał się naszym znajomym.

Kiedy skończyłam z Frankiem, zobaczyłam, że za Hubertem (od którego pożyczyliśmy miotełkę) jest jeszcze jeden grób zasypany liśćmi. Ruszyłam w ferowrze. Ten miał tylko omszałą płytę. Bez tabliczki, bez NN, bez żadnej daty, bez niczego. Pod starym zniczem znaleźliśmy kartkę "grób do likwidacji z powodu braku opłat". Znowu jakiś dziwny smutek... Chociaż to głupie dziwić się smutkowi na cmentarzu. Znowu odpowiadanie samej sobie na pytanie, dlaczego już nikt tutaj nie przychodzi? Co się stało, że po położeniu płyty grób, nomen omen, zamarł... wiele lat temu - pewnie z 25.

Cmentarz to dziwne miejsce. Niby martwe a jednak żyje. Snują się tam opowieści o ludziach -jedna po drugiej. Opowieści zmarłych splatają sie z opowieściami o tych co jeszcze żyją. Alejkę za Andrzejem leży kobieta, pochowana chyba mniej więcej w tym samym czasie co i on. Od kiedy przychodzę na ten cmentarz przy grobie kobiety siedzi staruszek, pewnie jej mąż. Jest tam zawsze, czasami towarzyszy mu córka, W ciszy cmentarza słyszę o czym rozmawiają... A rozmawiają o rzeczach banalnych, że trzeba kupić cukier, że kwiatek, ten który tak lubiła mama usycha i co by tu zrobić by go uratować. Że Hania nie przyjechała i że sąsiadce zdechł pies. Banalne rzeczy. Gdzież ten patos i cmentarna zaduma nad życiem i śmiercią? Pewnie staruszek przychodzi na cmentarz by porozmawiać z żoną, tak jak za jej życia, o tym że trzeba kupić cukier...

A przy wejściu na cmentarz są groby żołnierzy radzieckich. Żołnierze są pochowani w szyku. "Czwórkami do nieba szli" choć to nie było Westerplatte. Mają wszyscy takie same małe betonowe cokoliki. Co roku nadzorca cmentarza stawia im po takim samym zniczu. Wojskowej dyscyplinie podlegają nawet po śmierci. Ubrani w takie same mundury, pewnie muszą ciągle karnie leżeć na baczność, pod groźbą jakichś wojskowych sankcji. Żołd im obetną albo co..? A ja się cieszę, że nikt nie wpadł na poroniony pomysł likwidacji tych grobów bo ruskie. Tzn... wpadali nie raz, wykopywali szczątki na zbity pysk z naszej ziemi, jakby chcieli się chociaż na resztkach ludzkiego truchła zemścić... ale u nas w mieście groby trwają. Tam przecież nie leży "ruska swołocz". Tam leżą ojcowie, bracia, synowie... Na niektórych cokolikach są imiona i nazwiska. Gdzieś byli ludzie którzy za nimi tęsknili i nie spali po nocach wypłakując oczy. A tym co leżą nie ziściło się nawet po smierci, pewnie ich największe marzenie, żeby wrócić do domu, do bliskich. 

Cmentarz to książka pełna przeróżnych opowiadań. Podobno pisanie przynosi ulgę, w odróżnieniu do czytania, które obciąża. Ja na razie czytam. Mam nadzieję, że to prawda i że zapisanie kiedyś kilku zdań w tej książe przyniesie rzeczywiście ulgę. Na razie ze śmiercią radzę sobie w podobny sposób jak większość osób - traktuję ją jak część życia. Mogę wyobrażać sobie Andrzeja, żyjącego w swojej śmierci - na to wystarcza mi wyobraźni. Bo na wyobrażenie sobie, że śmierć to koniec, że nic dalej, że ktoś znikł i go nie ma nijak i nigdzie... na wyobrażenie sobie "niczego" zupełnie brak mi fantazji i polotu.  

Ps. Drewiany Jezus ze zdjęcia też jest cmentarny. Znalazłam go kiedyś zamokłego i przeziębionego w trawie. Był już wtedy kaleki ale jedną rękę posiadał.  Niestety zanim go doniosłam i ta jedna odpadła a potem się zgubiła. Jest to zatem Jezus któremu ręcę opadają... ale przynajmniej ukrzyżować ponownie się go już nie da. 




4 komentarze:

  1. Chrystusik do kompletu z tym misiem, co leżał w kałuży... Dobrana para. Masz skłonności do podnoszenia z ziemi:)
    W sumie to mnie zawstydziłaś, bo obok "naszego" grobu też jest taki trochę zarośnięty, ale byłam już umordowana tym szukaniem grobu, że nie przyszło mi do głowy sprzątnąć ten obcy. Następnym razem się poprawię.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A widzisz Helen... Podnoszenie z ziemi jak skłonność, bardzo mi sie podoba. Bo wiesz... mozna też taką przypadłość nazwać zbieractwem a te, jest chyba sklasyfikowane jako jednostka chorobowa :)) A z grobami... uprzatnij! Koniecznie, zobaczysz jakie to fajne :)

      Usuń
  2. Nie dziwię się, że na widok tego co się dzieje w Polsce Jezusowi obie ręce opadły! Nie lubię zapachu świec, zniczy mdli mnie i robi się nie tak. Mimo tego jeżdżę kilka razy w roku, bo jak nie ja to kto? Brat mama tato, pierwszy mąż, i tak w kółko, wnuczki tez przyjeżdżają, same beze mnie a ja z córką albo sama albo z przyjaciółką. Mój cmentarz na Woli ma niesamowita historię, a tam część rodziny a Wólka to znowu inna cześć wiec jeżdżę i opowiadam im co się dzieje, ale wiem, że oni wiedzą i nich tak zostanie na razie, vcieszę się, że znalazłam Ciebie znowu!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No... też sobie pomyslałam, że skoro go chcą zrobić królem Polski czy coś, to taki własnie jego wizerunek, z opadniętymi rękami byłby idealny. Właśnie, interakcja z umarłymi, to fajna rzecz. A cmentarze... tyle ich jeszcze mam jeszcze mam w planach. Najbardziej chciałabym zobaczyć Łódzki. Ja też się cieszę, że mnie znalazłaś, kobieto o niespożytej energii!!

      Usuń